środa, 30 września 2009

Tribute 2 Eazy-E



Zmarły ponad 14 lat temu na AIDS Eric Wright A/K/A Eazy-Muthaphukkin-E był conajmniej nietuzinkową postacią. Znany z bycia czarnym koniem ekipy N.W.A (kradnąc kasę N.W.A powoduje odejście Cube’a z ekipy, rozpad Ruthless Records i długotrwały beef, którego efektem, jakże wartościowym muzycznie, są m. in. „No Vaseline” Cube’a, „Bitches Ain’t Shit” Dre’a, Snoopa, DPG i Jewell, legendarne EP Eazy’ego przy którym swoje dał Rhythm D, czy przerubaszne intro do „The Chronic”), pyskatej osobowości, nieowijania w bawełnę, prowokowania, epatowania przemocą i specyficznej tonacji głosu narobił sobie tyluż fanów iluż krytyków. Bo jak tu nazywać legendą gangsta rapu kogoś, komu większość wersów pisał Ice Cube, MC Ren czy The D.O.C.? Z drugiej strony, jak można Eazy'ego pominąć mówiąc o gangsta rapie? Czy można go nie zauważyć, pominąć? Byłoby to raczej podyktowane własną niechęcią do Wrighta niż obiektywnym spojrzeniem. Wright mimo braku zdolności pisania tekstów, potrafił je zarymować jak mało kto inny i cały czas czuło się jego pyskate, bezczelne nastawienie do rzeczywistości i to, że jest, jakby to powiedział Mes - pełnokrwisty! Cały czas jest to dla mnie ktoś nie do podrobienia...czarny koń, czarna owca? Eazy-Duz-It!!! Poniżej zamieszczam 2 zajebiste numery poświęcone pamięci Eazy'ego. Pierwszy to fenomenalny kawałek jego ziomka z N.W.A - Yelli z gościnnym udziałem, jak zwykle fenomenalnego, Kokane. Smutny bit, wersy budzące refleksję. Drugi numer jest od Bone-Thugs-N-Harmony, również kawał solidnego, lirycznego G-funku. Teledysk miazga, łezka w oku się kręci...AŻ.

DJ Yella feat. Kokane - 4 Tha E

Bone-Thugs-N-Harmony - Tha Crossroads

niedziela, 27 września 2009

Toombstone - Take A Fatass Hit



Wydany w 1998 album, rapera, który, podobno pochodzi z Covino (CA, USA), posiada, jak dla mnie mistrzowską okładkę. Taką, która nie kłamie - od razu oddaje klimat produkcji - smooth dope g-funk, od razu czujesz, że to będzie bujało, że to jest prawdziwy g-funk, czyli jedyna RZECZ, która tak perfekcyjnie łączy totalnie wyluzowane brzmienia z nieziemsko bujającym vibem. Nie nastawiasz się na tęgie rozkminy, grafomańskie wypociny czy gangsterską napinkę. Toombstone, ze swoim spokojnym, miękkim flow idealnie potrafi zadbać o laidback. Na płycie nie zabrakło też oklepanego patentu, ale ciężko to komuś wypominać - "Word To Mom", kawałek dedykowany wiadomo komu, każdy zna te paskudne istoty, tak samo jak każdy musi wynosić śmieci, pomagać w zmywaniu i słuchać jęczenia, że ja taka nie byłam w twoim wieku. ;) Zresztą co by nie powiedzieć - kawałek mógł być albo infantylny (tutaj uśmiecham się, hohohoho, w stronę Cappadonny, chyba, że poejbałem numery) albo głęboki...i ten jest na szczęście tym drugim. Poniżej zamieszczam 2 numery, album do znalezienia w sieci, raczej dosyć rare'owa pozycja, ale kto szuka, ten wiadomo, jak mówi PISMO. W sumie to bym i zapodał linka, ale głupio zaejbywać linki INNEMU ZAEJBISTEMU blogowi, który bardzo dba o moją muzyczną strawę.



Westside - tutaj naprawdę gruby bicik, akurat kojarzy mi się ze złotym okresem Death Row

Wanna B A G - tu też grubo, coś w deseń DJ Pooha

środa, 23 września 2009

A skoro zaczynam i o początkach mowa...

Początki, początki.

To może taka krótka, rozkmina co do albumowych (LP’owych czy EP’owych) inter (bynajmniej nie Mediolan, l. pojedyncza „intro”)
Niektórzy dają krótkie gówna kilkunastosekudnowe, co ich nawet last.fm nie scrobbluje. Nie chce im się? Brak kreatywności? Brak czasu? Brak wrodzonej bezczelności, bo i tak już ½ płyty zaejbali kiepskimi skitami? Pytania retoryczne, ma się rozumieć. ;) Inni dają pełne blasku i majestatu wejścia. 2006 - Tha Blue Carpet Treatment - Snoop robi wjazd na takim bicie od Battlecata-Meg0-Mistrza, że liczylem na Doggystyle 2, naprawdę miazga, i choć moje marzenie o „Tha Blue Carpet Treatment” jako newschoolowym g-funku raczej okazały się płonne (choć Battlecat robi tam jeszcze raz wjazd, Fredwreck zapodał pierdoloną perełkę, no i jeszcze pewnie-przez-większość-już-zapomniany Rhythm D dał też rewelacyjny g-funkowy bicik z pierdolonym vibe’em). Kawałki dla niedowiarków, że ta sprzedana-komercyjna-dzifka-Doggy-Dogg mógł dać jeszcze w 2006 takie Chevy Impala’owe g-miazgi, PONIŻEJ:

Intrology (prod. by Battlecat) czyli newschool g-funk na najwyższym poziomie!

Crazy (feat. Nate Dogg, prod. by Fredwreck)

L.A.X. (feat. Ice Cube, prod. by Battlecat) zawiera sampel z numeru pewnej legendarnej grupy i o niej już niedługo będzie notka.

Ewidentny bicik numer 2 obok intra - A Bitch I Knew produkcji starego wyjadacza Rhythm'a D, przy współpracy z kim? Z Battlecatem. ;)



Mówiąc o intrach z chęcią sobie wspomnę o tym starym zgredzie Hovie. ;) Otóż ten koleś, bez względu na to jak prezentuje się dalsza zawartość albumu, na intro przeznacza jeden z ciekawszych (jak nie najciekawszy, najlepszy, NAJ) bicik. Poza „Reasonable Doubt”, bo tam w zasadzie nie ma intra, a po drugie, całość jest peirdolonym mainstreamowym klasykiem. No gdyby wyejbać numer z gorącym kociakiem Foxy Brown. Ale zresztą fajnie jest posłuchać jej w numerze o robieniu tego-i-owego (y’all know what i’m talkin’ bout). Zresztą ten utwór, obok występu u Ladies-Love-Cool-James’a i Toni Braxton otworzył jej drzwi do kariery (Ill Na Na w pierwszym tygodniu sprzedało się grubo ponad 100tys. egzemplarzy, MOMMA!). Dobra, koniec dygresji. Wracam do inter Jay’a:

Vol. 1 In My Lifetime – intro składa się z trzech części (dwóch bitów produkcji Preemo), oba takie miazgi…w zasadzie (zwłaszcza pierwszy bicik – A Milion And One Question), do tego jeszcze jeden i ostatni już bicik Preemo dorzucił...na skit. Ale i tak są to klasyczne rzeczy. Poniżej instrumental.




Vol. 3 Life And Times Of S. Carter – nie powiem, że płyta nierówna, bo nierówne to jest Vol. 2 Hard Knock Life. Ta płyta jest po prostu taka, którą łatwo pominąć, wpuścić jednym wypuścić drugim, olać, zlać, zapomnieć. Jest po prostu dosyć przeciętna. Jest Preemo…i jest fajnie fajnie, że jest w jednym kawałku, ale nic szczególnego nie pokazuje. Natomiast intro. Ciekawy motyw z samplowanym wokalem (i bynajmniej to jeszcze nie była robota Kanye’a, ten typ pojawił się rok później na produkcjach ROC). Krótka zwrotka Jay’a. W ten sam deseń zrobiony interlude i outro. Klasyczna rzecz od niejakiego K-Roba. Fajny motyw, pomysł. Coś co jest pierwszą rzeczą jaka mi się kojarzy z tym albumem.



The Dynasty – Roc La Familia – no i tu się zaczynają miazgi!!! Toż to pierwszy album Jay’a, na którym słyszymy Just Blaze’a (może pomińmy w tej chwili kwestię, że jestem psychofanem tegoż bitmejkera). INTRO. Nazwane po prostu INTRO. A tak naprawdę pełnoprawny kawałek, 3 zwroty, ostre linijki Cartera. Bit majestatyczny, do tego samplowany wokal, coś co zostaje w pamięci na dłuuuuuugo. I nie majestatyczny w tym napuszonym na siłę patetycznym tego słowa znaczeniu (bynajmniej nikt nie samplował tu marszu koronacyjnego, co zrobiono na numer Nasa – Got Yourself A Gun). Po prostu THA BOMB! Choć na tym albumie są jeszcze 2 produkcje, które ewentualnie mogłyby zagrozić bitowi z intra zdjęciem koszulki lidera, to i tak ten bit zjada resztę płyty. Którą i tak lubię. Swoją drogą. Ma się rozumieć. ;)



The Blueprint – czy The Ruler’s Back to intro, czy w sumie po prostu pierwszy numer – nie będę się zagłębiać. Otwiera album, tytuł podkreśla, że to pierwszy numer, więc pewnie jest to i swego rodzaju intro. I to jakie. Znów majestat. Mimo, że Blueprint to XXI-wieczny klasyk (masz inne zdanie, to je wyraź, mówię o tym, co się pisze, i ile gwiazdek się przyznaje ;)) głównie dzięki soulfulowym bitom Kanye’a, to jednak B!nk dając 3 bity na ten album (w tym THE RULER’S BACK zwłaszcza) ugruntował pozycję tegoż krążka jako masterpiece. O B!nku pewnie i napiszę osobną notkę.



The Black Album – Just Blaze zapodał zajebisty instrumental. Taki, podczas słuchania którego aż cisną się na usta słowa ODPŁYWAM, SOOO FLYYYY. Klimat z płyt Commona, można rzec. Bym powiedział, że klimacik J Dilla.



No i nawet owiane złą sławą Kingom Come ma przekurwiste intro. Na pewno jeden z ciekawszy bitów na płycie (w sumie zresztą i numerów, bo Jay tam jedzie na oko 1,5 zwrotki).



No i cóż, u Jay’a to się widocznie wyrobiła norma, że intro musi rozkurwiać…obojętnie od reszty zawartości CD. Ale czemu? Bo to jak ktoś zaczyna świadczy o nim samym? No jasne, szkoda by zapomnieć kwestię, że płyty się sprzedaje, SPRZEDAJE. Za hajs. HAJS. ;)

Poniżej zamieszczam jeszcze kilka inter/intrów czy też po prostu kawałków otwierających album, robiących takie peirdolnięcie, że głowa mała, lub po prostu miły wjazd, czyli po prostu najkrócej ujmując – INTRA, KTÓRE MI ZAPADŁY W PAMIĘCI:
Nas – The Genesis (szkoda, że nic nie zarymował na tym bicie…mimo, że cały Illmatic, wiadomo, rozurkwia, to jednak zawsze czuję niedosyt, że ten bicik został TYLKO nierymowanym intrem)



Nas – The Stillmatic (jeden z najlepszych, jak nie najlepszy bit na Stillmatic, dobrze, że Nasir rymuje na nim, zajebisty ton, powrót króla!)



Snoop Dogg – Snoop World – najlepszy numer na zniesławionym albumie Snoopa wydanym w nieistniejącym już imperium plastikowych brzmień Mastera P. Ciekawy bicik od KLC z Beats By The Pound. KLC to w sumie jeden z najważniejszych nowoorleańskich producentów. Da Game Is To Be Sold, Not To Be Told mam też na kasecie, ech, back in the days. ;)



Twista – Get Me – chyba najlepszy kawałek na i tak przepełnionym hitami albumie „Kamikaze”. Bit zrobił najwierniejszy producent Twisty – Toxic. Producent, o którym można powiedzieć wiele złego i dobrego, ale jednego na pewno mu nie odmówimy – potrafi wysmażyć bardzo różnorodne bity.



Beanie Singel – The Truth – tytułowy numer z pierwszego albumu B-Maca. W zasadzie pierwszy szerzej usłyszany bit od Kanye’a. Wiem, wiem, co se myślicie. ;] Kanye spedalony różowy misiek. ;) Ciekawsze epitety wrzucajcie w komentarzach. Ale ten numer to taka produkcja od Kanye’a, za którymi próżno wypatrywać…mocny uliczny wjazd. A hustler z Philadelphii czuję się na nim wprost wyśmienicie.



Kurupt – Young Gotti (Intro) – wydane w 2006 „Same Day, Different Shit” solo Kurupta, wydane independent w wytwórni Daza (i wyprodukowane w całości przez niego) przez wielu jest uważane za niewiele wartą pozycję. Mam wrażenie, że mówią to ci, którzy niezależnych albumów od Daza też nie tykają. Ja mam całkiem inne zdanie. Ale zgodzę się, że motyw na intro i outro rozpierdala cały album.



Daz Dillinger - Intro (Penitentiary Chances) - intro robi miazgę, bazując na samplu z hitu Eurythmics, do tego Daz dogrywa basik...szkoda, że przegadane, bo mogłoby uratować album Daza "Gangsta Crunk" od kilkucentymetrowej warstwy kurzu na pudełku, który notabene samemu nośnikowi też szkodzi.



Doggy’s Angels – Baby If You’re Ready – znów chyba najciekawszy, najbardziej dopracowany i najklimatyczniejszy (no, poza 2 numerami, ale tych jest tu aż 19) joint na płycie. Ewidentnie zachęcia do dalszego słuchania, ba, nawet robi nam apetyt na prawdziwą female-westcoastową bombę. Produkcja? A jak myślisz? Pewnie, że BATTLECAT!



AZ – Once Again / Ma$e – Welcome Back – ten sam sampel – czołówka z amerykańskiego sitcomu “Welcome Back Kotter”, ogólnie piękna opcja na początek albumu.




No i miejsce grand prix…niepozorne, krótkie…….ale kocham to intro, nie wiem czemu. Gang Starr – Name Tag.



Ten wywód, chaotyczny i jedyny w swoim rodzaju, miał luźne, ale jednak, powiązanie z tym, że ZACZYNAM pisać tegoż oto bloga. I fajnie byłoby go zacząć jakoś DOBRZE. Ciekawie. Niebanalnie. Bo początek…jest..hmm…..ważny. Tak.

PEACE. ONE LUV. Kolejna notka wkrótce.

wtorek, 22 września 2009

SRUKWYSYNY, to jest właśnie to, co nazywam wejściem z buta!

Człowieka oceniamy po tym, jak kończy, i ch*j tak naprawdę czy chodzi tu o koniec kadencji jako poseł na Sejm (nie sposób tu nie pozdrowić serdecznym uśmiechem Łyżwińskiego, a jeszcze serdeczniejszym kobietę, która przyjęła płynną i mazistą część tegoż oto rubasznego posła na twarz, do ust i gdziekolwiek, w zamian za stanowisko - jak pokręcilem jakieś fakty, przypasowałem złych posłów do złych kochanek - wybaczcie, i zapiszcie mi to na konto tychże trudnych początków), koniec burzliwej i pełnej ups-n-downs kariery scenicznej, muzycznej, BIUROWEJ (sooory ;P). A co z ocenianiem wyboistych, wymęczonych potem, krwią (feel my pain, nigga), łzami (spermą?) początków? Jedni zaczynają niepozornie, inni od razu na grubo, z zamachem, patosem, peirdolnięciem (piszę tak, bo jeszcze nie wyczaiłem jak to jest z wulgaryzmami na tym portalu, jak cenzurują wszystko i zamiast tradycyjnej staropolskiej KUR*Y dają mi wyraz PENIS, to pies ich jebau skurczybyki i będę musiał kombinować jakieś ambitniejsze epiteciwa). Czy to, w jaki sposób człowiek COŚ zaczyna, świadczy o tym, co dalej w tej materii będzie robił? A przedewszytkim JAK? A może jeszcze gorzej – może to, jak zaczyna…świadczy o NIM SAMYM?

Jak tak, to ja peirdole, nie dam rady, awansować w Waszych rankingach. Bo i piszę tą notkę dość chaotycznie. Bez konceptu. Spontanicznie! ma się rozumieć. ;)

TYTUŁEM WSTĘPU...?

Jestem Michał, mieszkam w Poznaniu, rocznik jakże pamiętny '89, pamiętny przez pewnego elektryka, co przez płot przeskoczyć umiał i wiedział kiedy. Studiuję Zarządzanie na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu. Rapem (jako słuchacz) papram się od drugiej połówki 2002 roku. Zajarany stricte G-Funkiem jestem jakoś od 2003. Nie tyle stricte, że TYLKO, bo to to potężna nieprawda, ale jednak od tamtej pory to G-Funk wyzwala we mnie najwięcej emocji…czy po prostu sprawia, że się uśmiecham. Poza tym jaram się jazzem, funkiem, r'n'b, soulem, starymi samochodami, filmami akcji i psychologicznymi, szeroko pojętą SZTUKĄ (głównie rysunek), polityką (!). Lubię obserwować, gdybać. Cieszą mnie rzeczy drobne. Drażni mnie napuszenie i nijakość, pęd do tego by być takim jak każdy inny - szkoda, że wiele ludzi źle interpretuje co mam na myśli mówiąc o tym pędzie. Bo sami siebie uważają za tak niepowtarzalnych i oryginalnych. I awangardowych. Whateva. Będę tu pisał głównie o muzyce, ale inne przemyślenia też się i znajdą. Nagrodę za bloga roku przeznaczę na wywczasy na Honolulu, wiadro płyt z USA, wannę winyli (co bym se nawoskować wannę w celu lepszego pośligu mógł), a za resztę nakarmię dzieci w Afryce, jak każdy celebryta.