piątek, 30 kwietnia 2010

Mausberg

Zazwyczaj jest tak, że ci raperzy, którzy nie żyją, i to obojętnie czy zostali odjebani czy mieli AIDS, są wychwalani (pod niebiosa nawet nierzadko). I nie mam zamiaru rozkminiać tutaj ckliwej historii Paca, Biggie’ego, Aaliyah czy Big L’a. Tym razem Johnny Burns, czyli historia kolesia, którego nikt legendą (obiektywnie czy nie) nie okrzykuje, ale drzemał w nim niemały potencjał. Ba, moim skromnym zdaniem Mausberg to najzdolniejszy raper, którego wspierał/lansował DJ Quik (choć AMG czy Suga Free to niekiepska konkurencja do tego miana). Jego debiutancka płyta „Non Fiction” wyszła jesienią 2000 roku w Sheppard Lane Records. Pech (A/K/A muthaphukkin hood mentality) chciał, że koleżka ten nie żyje – odszedł 4. lipca 2000 roku, w wieku 21 lat, parę miesięcy wcześniej.
Lata 99-00 (a zwłaszcza 2000) były latami gdy West Coast miał się naprawdę dobrze – i to także na, jak najbardziej, mainstreamowej scenie (dla mnie w zasadzie jednym z lepszych roków był ewidentnie ’98, ale to w dużej mierze dzięki mniej znanym g-funkowym produkcjom – o tym kiedy indziej). Powrót Dre, powrót Snoopa z obozu pracy No Limit (hehe) w iście Zachodnim stylu, wjazd Xzibita do stricte mainstreamowej gry, gruby album od Quika, świeży powiew w postaci coraz popularniejszego w tamtym okresie Battlecata – to tylko kilka przykładów, które poniekąd przyćmiły ten krążek. Wielu nie kojarzy typa w ogóle, ba – nawet nie wie, że nie żyje. Fakt, że w ’99 pożegnano Big L’a czy Rogera Troutmana, może i pozwala to jakoś (cynicznie rzecz, hehe, biorąc) wytłumaczyć… Ale szkoda, bo pomija się w ten sposób naprawdę bardzo duży talent z CPT. Młodzieńcza siła i przebojowość, świetny flow – to wszystko serwujące nam zarówno bawidamkowe przechwałki i pure hood mentality (która to niestety okazała się ZABÓJCZA również dla niego).
Co do Quika, który w zasadzie ogarnął całość muzyczną „Non Fiction” – nie są to najbardziej typowe dla niego bity, choć jak najbardziej bujające (z typową dla Quika perkusją, którą wypracował już przy albumie „Rhythm-al-ism”) i laidbackowe i funky. Odczuwa się, że idealnie dopasował on swoje bity pod styl Mausberga, a to jest chyba najważniejsze i świadczy o geniuszu producenta. Goście bez niespodzianek (ziomki Quika zarówno wśród raperów jak i nieraperów (świetnie śpiewający ex mężunio Janet Jackson, który często kolaboruje z Da Quiksta)) – co nie znaczy, że nie dają rady, wręcz przeciwnie! Jak już kiedyś zauważyłem – familia Quika (mówimy oczywiście o czymś, co przez beefy się rozpadło) zajebiście się uzupełniała, mimo podobnych styli i opowieści, to jednak każdy z nich był świeży i oryginalny. Do tego udział zalicza m. in. Gangsta Dresta, Squeak Ru z AllFrumTha I, a na kilku bitach pewien fenomenalny raper/producent z pierwotnego składu Da Lench Mob, o którym będzie następna notka – obiecuję.
2 sum up, „Non Fiction” jest taki jak Mausberg – ciekawy, świeży, bujający, niedoceniony i pomijany. Step ya taste up, punk muthafuckaz!

P.S. Mauberga można było wcześniej usłyszeć na m. in. „Rhythm-al-ism” i „Balance & Options” Quika czy „No Limit Top Dogg” Snoopa (gdzie Quik poza tym numerem wysmażył jeszcze 2 gorące jointy).

P.S.2: Mausberg razem z Suga, sygnowali swoimi ksywami mixtape „Konnectid Project Vol. 1” gdzie mieli dosyć znaczny udział, całość warta polecenia ze względu na naprawdę ciekawe bity i duże grono cenionych Zachodnich typów.

Tha Truth Is… (feat. DJ Quik)


Y2K

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz